Dzielimy się informacjami, doświadczeniami narosłymi wokół programu 12 Kroków i stosujących go, by wymieniać je i by dać szanse zdobycia o nich wiedzy nieuzależnionym.

Córeczko, nie ma sprawy


Agnieszka Osiecka (po lewej) i jej córka Agata Passent
Foto: http://wyborcza.pl/dda/55,110613,8726042,,,,8726115.html


Próbowałam pytać wprost, potem w listach: "Po co ten alkohol?", "Dlaczego jesteś smutna?". Zawsze się wymigiwała, uciekała w jakieś żarty. Albo zaprzeczała. "Znowu piłaś?". "O, nie, troszeczkę tylko". Rozmowa z Agatą Passent, córką Agnieszki Osieckiej

Grzegorz Sroczyński: Kiedy zorientowałaś się, że mama ma problem z alkoholem?


Agata Passent: Dość wcześnie, byłam w podstawówce. Mogłam mieć 10-11 lat. Ale nie pamiętam z tego czasu żadnej drastycznej sceny. Jej choroba alkoholowa postępowała powoli. Zaczęło się od tego, że była osobą towarzyską. Nie lubiła samotności. Ciągle się bawiła, wychodziła do znajomych. I często - alkohol. Bo w Polsce nie można się przecież bawić przy soku czy herbacie. Potem przez całe lata była na okrągło w stanie podchmielenia. Długo potrafiła to kontrolować, w końcu kontrolę straciła. Pamiętam uroczystość na zakończenie swoich studiów. Koledzy, ich rodzice, mama z tatą, pełna sala. Prosiłam ją: "Nie pij chociaż dzisiaj". "Dobrze, córeczko, nie ma sprawy". A potem się upiła, wszyscy widzieli. Wiecznie te cholerne niespełnione obietnice.

Mama z wami nie mieszkała.

- Odeszła od nas, kiedy miałam sześć lat. Była więc mamą dochodzącą. Tym bardziej kontakty z nią chciałam celebrować, było to dla mnie święto. A ona w to święto się spóźniała, zawalała. Czułam się jako dziecko podwójnie odtrącona. Pierwsze odtrącenie - że nie chciała ze mną mieszkać. Drugie - że nawet jako mama dochodząca wybiera alkohol, nie mnie.

Typowe zachowania osób uzależnionych nie różnią się od siebie. Czy jest to profesor, hydraulik, czy poetka. Po długim okresie picia wystarczało pół kieliszka, żeby się zalać. A inni mówili: "Nie jest pijaczką, przecież to był tylko naparstek".

Bar Saks na Saskiej Kępie pamiętasz?

- Tak. Piękna legenda brzmi tak: Osiecka siedzi w Saksie, obserwuje ludzi i pisze na serwetkach piosenki.

A bez legendy?

- Przychodziłam ją stamtąd wyciągać. W końcu przestałam, bo nie miało to sensu. Nie chciała być wyciągnięta. Wystarczyła wymiana spojrzeń i wiedziałam, że sytuacja jest zaawansowana. Ktoś tam ją potem doprowadzał, bo wśród alkoholików jest cała siatka wzajemnej pomocy i solidarności.

Jeździłaś z mamą na wakacje?

- Tak. I pamiętam, że następowało odwrócenie ról rodzic - dziecko. Sądziłam, że jako nastolatka to raczej ja będę szaleć do nocy. A tu wieczór, ja jestem pierwsza w pokoju w pensjonacie, a mama baluje, wraca podpita. Czułam się potwornie samotna. Widziałam jej chorobę, widziałam problem, który stał się też moim problemem, bo nie potrafiłam wyzbyć się oczekiwań wobec mamy. Nie umiałam patrzeć na nią jak na osobę chorą.

Rozmawiałyście o tym?

- Nie dało się. Pamiętam szczere rozmowy o facetach, o miłości, seksie, antykoncepcji. Liczyła, że te nauki pozwolą chociaż mi ułożyć sobie życie rodzinne. Ale o alkoholu - nigdy nie mówiła. Próbowałam pytać wprost, potem w listach. "Po co ten alkohol?", "Dlaczego jesteś smutna?", "Czy czujesz się samotna?". Zawsze się wymigiwała, uciekała w jakieś żarty. Albo zaprzeczała. "Znowu piłaś?". "O, nie, troszeczkę tylko".

Szłam do niej i wszędzie znajdowałam butelki, żelazna klasyka.

Dręczyło mnie, że może są jakieś ukryte powody, dla których mama pije. Ale nie mogłam się przebić do prawdy. W końcu zaczęłam szukać tych powodów w sobie.

Że jej picie to twoja wina? To też klasyka.

- Tak, teraz to wiem. Dzieci alkoholików często obwiniają się o nałóg. "Dlaczego mama woli pić w Saksie niż spotkać ze mną na obiedzie". "Czy jestem gorsza od jej przyjaciół od kieliszka?". "Czy jestem nudna, zła, beznadziejna?".

Rozmawiałaś o tym z tatą?

- Tata chciał mnie i samego siebie chronić przed trudną prawdą. Byliśmy w sprawie mamy w poradni, u lekarza. Ale tata przyjął inną taktykę: stawiał mamę na piedestał. Uważał, że skoro widuję ją w złym stanie, to od niego dla równowagi powinnam słyszeć o niej same dobre rzeczy. A mi to nie pomagało, bo nadal nic nie rozumiałam. "Skoro taka wspaniała, to dlaczego woli alkohol niż wyjazd ze mną na Mazury". I znowu: "Pewnie to moja wina, ona wspaniała, a ja beznadziejna".

Próbowałam rozmawiać z jej najbliższymi przyjaciółmi. Ale mnie lekceważyli. Uważali, że czuję się po prostu odrzucona, obrażona na matkę i krytykuję ją ze złości. Albo mówili: "Daj spokój, artyści tak mają, że lubią się zabawić".

Działał też typowy mechanizm: im bardziej człowiek uzależniony pije, tym rzadziej spotyka się z osobami, którym na nim zależy. Bo nie chce wysłuchiwać uwag. Przyjaciele nie znali więc całej prawdy, zaczęła ich unikać. Zmieniła towarzystwo na innych pijących po knajpach. Oni niczego nie oczekiwali. Co najwyżej - żeby im postawić.

Byłam nastolatką, przechodziłam burzę hormonalną i potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa. A znalazłam się w osamotnieniu, nikt mnie nie rozumiał. "Może jestem wariatką?". Nikt nie traktował poważnie jej problemu, który stawał się coraz bardziej moim problemem.

Jak sobie poradziłaś?

- Nie poradziłam sobie. Skończyło się na ciężkiej depresji, to był ból niemal fizyczny. Włosy wychodziły mi garściami. Chodziłam po szpitalach, bo oczywiście myślałam, że mam raka albo coś równie strasznego. I wreszcie - iluminacja. Pamiętam to zdanie do dziś: "You are not sick, you are sad" - powiedział w końcu jeden z lekarzy. "Nie jesteś chora, jesteś smutna".

Po angielsku?

- To było już w Stanach, gdzie pojechałam studiować. W przychodni studenckiej zobaczyłam, że jest terapia dla dzieci alkoholików. Tam nikt się tego nie wstydził, nikt mi nie wmawiał, że to sztuczny problem. Poszłam na terapię dla DDA.

Co tam usłyszałaś?

- Że moja sytuacja nie jest wyjątkowa, tylko typowa. Że takich osób są tysiące. Poczułam ulgę: nie jestem sama. Poza tym gadałam, gadałam, gadałam. I dobrze, że to wszystko stało się już w Stanach. Nikt mamy nie znał, to nazwisko nic nikomu nie mówiło. Poza tym - terapia była po angielsku. To mogło też być ważne, bo u nas pewne wyrazy nie przechodzą przez gardło. "Alkoholik" - to brzmi strasznie. U nas się mówi: "Wujcio lubi sobie chlapnąć, ale żeby zaraz alkoholik?".

Druga ważna rzecz: zrozumiałam, że nie jestem za mamę odpowiedzialna. Ponoszę odpowiedzialność przede wszystkim za własne życie. Za jej życie odpowiada ona sama. W Stanach jest to bardziej oczywiste niż u nas. Tam dorosłe dzieci nie mają obowiązku być aż tak opiekuńcze wobec rodziców. I też rodzice nie poświęcają się aż tak dla dorosłych dzieci, mają swoje sprawy. To psychiczne oddzielenie się od mamy było trudne. Bo trudno odejść od osoby, którą kochasz i widzisz, że ma kłopoty. Tyle że alkoholika można leczyć wyłącznie wtedy, kiedy sam tego chce. Ona nie chciała. "60-letniej pijącej kobiety nie zmienię. Jeśli chce pić, to niech pije". W końcu to sobie powiedziałam.

Czy mama miała wyrzuty sumienia wobec ciebie?

- Straszne. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale zostawiła notatki. Zapisywała je codziennie w kalendarzach. Była na siebie wściekła. Wiedziała, że jest chora. Tyle że wyrzuty sumienia u alkoholika tylko pogłębiają chorobę. Bo jak sobie z nimi radzi? Pije więcej. Dlatego nie powinno się tych osób obwiniać, tylko traktować jako chore.

Mama napisała też opowiadanie "Biała bluzka". Przenikliwe studium alkoholizmu. Bohaterka powtarza sobie: "Weź się w garść". I zaraz odpowiada: "Ale ja nie mam tej garści". W końcu postanawia się zapić, bo nie radzi sobie z okropnym światem dookoła. Ach, jakie to piękne, prawda? W naszej romantycznej tradycji uwielbiamy cudownie pogrążających się bohaterów, wrażliwców, którzy nie mają siły, żeby się wziąć w garść i popadają w czeluść. Smutne i wzniosłe.

Kochasz mamę?

- Tak. Nauczyłam się od niej ogromnie dużo, staram się dbać o jej pamięć i dorobek. Masę rzeczy jej zawdzięczam, nie zamieniłabym jej na inną mamę.

A jakie to rzeczy?

- Empatia. Była osobą bardzo wrażliwą. Ciekawość innych ludzi, umiejętność słuchania. I to, że sprawy materialne nie mają dla mnie wielkiego znaczenia. Fryzura - nie jest ważna. Książka do przeczytania - jest ważna. Ludzie - są ważni.

Czy cały czas jesteś DDA?

- Tak. Wciąż tak myślę o sobie.

Pijesz?

- Bardzo ostrożnie. Nigdy nie piję, jak jestem zła albo smutna. Nie traktuję alkoholu jako leku na jakiś kłopot. Jest fajnie, miło - dopiero wtedy można się napić wina.

Bałaś się, że będziesz jak mama?

- Tak, ale nie z powodu alkoholu. Raczej jej zmienność uczuć, kłopoty ze stałością w miłości były dla mnie zgryzotą, bo odnalazłam to również w sobie. Pogodziłam się z tym. Nie uważam, że długi związek jest lepszy niż krótki, ale udany. To nie maraton.

Jedna światła rada dla DDA.

- Nie bójcie się mówić o problemie.

Ty mówiłaś. Po raz pierwszy w 1997 roku w "Gazecie", tuż po śmierci mamy. To też był element terapii?

- Tak. Ale był też koszt - sporo zgorszonych osób. "Oto wyrodna córka oczernia matkę". Wiedziałam, że zrobiłam dobrze. Przeczytałam dużo tego typu wywiadów w prasie amerykańskiej i wszystkie książki profesora Osiatyńskiego. Nie można milczeć, może to kogoś innego uratuje.

Jesteś zła na mamę?

- Nie. Ale nie zgadzam się z credo jej piosenki "Nie żałuję". Bardzo żałuję, że mama się nie leczyła. Wszyscy bylibyśmy w lepszej kondycji, gdyby była z nami i pisała piosenki. I żałuję, że nie spełniła się jako babcia. Byłaby to dla niej idealna forma życia w rodzinie, bo babcia rozpieszcza, a nie musi być odpowiedzialna. A ona lubiła rozpieszczać ludzi.

Rozmawiał Grzegorz Sroczyński
źródło: Gazeta Wyborcza

2 komentarze: